W dniu dzisiejszym upływa dokładnie dwa lata od premiery PlanetSide 2!
Z tej też okazji ekipa PlanetSide 2 przygotowała wiele niespodzianek dla graczy.
Już o godzinie 19-tej czasu polskiego na kanale Twitch.tv rozpocznie się oficjalny program rocznicowy w którym developerzy będą odpowiadać na pytania widzów, wystąpią goście specjalni oraz rozdawanych będzie mnóstwo nagród.
Oprócz tego, do 30 listopada gracze mogą zakupić specjalną paczkę rocznicową w której znaleźć można specjalne wersje broni NS, kamuflaże, klaksony i wiele innych rzeczy.
Ale to nie koniec, bo już od dzisiaj aż do poniedziałku rano (24.11) wszyscy gracze PlanetSide 2 mogą się cieszyć podwójnymi punktami XP!
Czymże jednakże byłyby obchody rocznicowe PlanetSide 2 bez prezentów dla czytelników tej strony?
Otóż macie szansę na wygranie kodu na 500 Station Cash (1szt), złote wersje podstawowych pistoletów frakcyjnych (2szt) oraz na boosty 50% XP (2szt).
Wystarczy tylko, że w komentarzach poniżej opiszecie jak wspominacie swój pierwszy dzień grając w PlanetSide 2.
Macie czas do piątku 21.11 godz 23.59, a zwycięzców wybiorę w sobotę ok.22.00. 😀
Pierwszy depoloy i od razu śmierć, nawet nie wiedziałem kto mnie zabił 🙂
Byłem zachwycony świstem pocisków nad głową i ilością graczy dookoła. Biegłem sobie w zergu, obok jadą sobie czołgi, w powietrzu samoloty. Tego nie ma żadna inna gra.
Chociaż ciężko było odnaleźć taką bitwę, skakałem po bazach szukając czegoś zanim się dowiedziałem co ta mapa właściwie pokazuje.
Nawet udało się kogoś zabić, ale głównie ginąłem próbując ogarnąc o co w tym wszystkim chodzi.
Mimo że było ciężko to jednak skala gry przyciągała mnie by grać dalej i wciąż przyciąga.
Nie ma podwójnego expa -.-
Pierwszego dnia gdy elostalkerr zaprosił mnie do grania w PS2 biegałem infiltratorem i próbowałem kogoś ubić (nie wiedziałem że infiltrator może być niewidzialny i że trzeba strzelać hedy ;_; )
Następny był oczywiście magiczny przycisk „instant action” gdy spadłem w jakiś zerg i po sekundzie zginąłem (znienawidziłem ten przycisk -_- )
I gdy elostalkerr powiedział „może lepiej pójdzie ci samolotami” zaczęło się rozbijanie o dosłownie wszystko 🙂
No i oczywiście masa przebiegniętych kilometrów w prawo i w lewo w poszukiwaniu… (niczego)
Ale grafika i wielki rozmach tej gry zachęcił mnie do dalszego grania 😀
Heh, mój pierwszy dzień pamiętam doskonale 😀 I wbrew tradycji zaraz po instant action(kiedyś tak gra się zaczynała- była jakaś gadka szmatka i zrzucało cię na pole bitwy) nie zginąłem. Wręcz przeciwnie.
Zrzuciło mnie na Freyr Amp station, starego freyra i jeśli ktoś pamięta jego baraki były śmiesznie ułożone. W sam środek Vanu, a raczej ich kolumny pancernej i piechoty. Spadłem, rozglądnąłem się, nikt do mnie nie strzelał. O ty, że magrider to wróg to widziałem z trailera(z którego wywodziłą się cała moja wiedza o grze). Wskoczyłem na magridera, podbiegłem na szczyt i rzuciłem granat w to okrągłe co uważałem za luk. Granat od razu się odbił ale ze względu na fps i rozdzielczość(miałem 1000 na 700 wtedy na lapku) nie zauważyłem tego i myślałem, że wleciał do środka. Zeskoczyłem i potulnie czekałem aż wybuchnie(nie wiedziałem czy pojazd będzie zniszczony czy też gotowy do przejęcia). Granat wybuchł i zabił kogoś w zergu(myślałem, że pilota) więc trochę skakałem po magridzerze próbując do niego wskoczyć.
Potem wszyscy sobie pojechali i ostatecznie zostałem sam przy freyrze. Nie wiedząc jak otwiera się mapę, redeployuje zaczałem poprostu biec w jednym kierunku. Długo to trwało, i byłem zachwycony ogromem, raz po raz przelatywała mi jakaś kosa albo inny samolot nad głową. Muszę przyznać, że zrobiło to na mnie mega wrażenie, w szczególności, że dawno nie grałem wtedy w nic.
Dobiegłem do techplanta(Eisa). Pamiętacie go może? Otoczony warownymi garnizonami, pasmem górskim. Wielak potężna przypominająca katedrę(moje pierwsze skojarzenie) budowla. Wokoło niej latały ESFy(moskity i kosy) i biły się między sobą. Oprócz tego nie było walki. Pięknie wyglądały latając wokoł tej katedry, między kolumnami. Stałęm i się gapiłem poprostu. No i podczas tamtego gapienia dostałęm z lolpodów i zginąłem. Ponieważ było późno, wylogowałem się :D.
Ta gra wtedy miała naprawde dla mnie wiele świeżości, wszystko było ogromne. Takiego wrażenia nie miałem już od dawna, a w przeszłości tylko wkroczenie do Stormwind w WoWie, ogromne miasto
Już kiedyś go gdzieś opisałem, ale powtórzę. Ściągnąłem sobie tą grę po przeczytaniu artykułu na jej temat. Na początku byłem do niej sceptycznie nastawiony i postanowiłem sprawdzić czy naprawdę jest jedyna w swoim rodzaju. Niedawno skończyłem grę o nazwie Supreme Commander. Były w niej trzy frakcje: Aeon( podobni do vanu fanatycy, kolor zielony), Cybranie (buntownicy-cyborg, kolor czerwony) i Ziemianie (to samo co TR tylko z wyglądem NC). Widziałem screeny PS2 i chciałem od razu wybrać Ziemian. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że całkowicie pomyliłem frakcje. Tak czy siak, po przeczytaniu opisu i stwierdzeniu po muzyce w jakim duchu jest utrzymana ta frakcja, wybrałem TR. Zaczęło lecieć krótkie intro wprowadzające do gry. Ja nieświadomy co mnie czeka, nie za bardzo się skupiałem. Nagle usłyszałem od oficera TR – „zbliżasz się do strefy zrzutu, pokaż przeciwnikom z jakiej gliny jest ulepiony Terrański żołnierz. I pamiętaj – loyalty until death, strenght in unity!” I jeb! Zostalem zrzucony w sam środek walki na jakiejś dużej placówce (tech plant albo amp)… tuż obok wrogiego vanguarda. Ja w panice się próbowałem ukryć, rozwaliłem jednego gracza który stał do mnie tyłem, nieświadomy, że coś wylądowało w jego pobliżu. Od razu po tym rozwalił mnie ten Vanguard przy którym na początku wylądowałem. Trwało to może kilka sekund, ale jakich! Gdyby nie ten mocny początek, to wątpię czy bym nadal grał w tą grę. Następne kilka dni spędziłem na próbowaniu wszystkich frakcji (wtedy szczególnie VS – bardzo podobał mi się ich infiltrator oraz prawie zawsze respiło mnie na Amerishu. Wtedy był to mój ulubiony kontynent a nie za bardzo wiedzialem jak się je zmienia). Po tym znowu zacząłem grać TR i spotkałem polaka który był twórcą jednego z pierwszych poradników na youtube do PS2. Grał on co prawda po stronie VS i mnie do niej przekonywał, ale mimo, że w jego outficie Azyl Alfa (dzisiaj Cerberus i IF0R) grało w miarę dużo osób postanowiłem zostać w TR. Dołączyłem do (także jego) outfitu Azyl Gamma (dzisiaj T4NK) w którym były tylko 2 osoby – założyciel i Inside (już nie gra). A gdy outfit się rozrósł, zrobiłem sobie przerwę. Po czym wróciłem i zastałem całkowicie nowe twarze które grają w T4NK do dziś. Właśnie tak wyglądały moje początki w tej grze.
Jak pierwszy raz wbiłem to zostałem zabity przez swojego 🙁
Potem zrobiłem instant action i tak zacząłem łapać jak się gra w ten tytuł.
To jest moje pierwsze spotkanie z grą.
ja miesiąc po premierze pobrałem grę.Pierwsze co zrobiłem to instant action i trafiłem na esamir na którąś amp station i z godzinę strzelałem do vanu . Kilka dni później grałem z kolegą , który namówił mnie do pobrania tej gry i przypadkiem zrobiłem pierwszy screenshot 2013-01-26_00001.jpg
Uu, dawno to było pani droga… Ale nic to. Szkoleń nie było, podpowiedzi dla młodego żołnierza też nie. Na dzień dobry wrzuciło mnie do jakiejś placówki, pamiętam szum powietrza i że wypadłem z kapsuły orbitalnej. Potem krótki sprint i siedzę mniej więcej osłonięty przez ukształtowanie terenu. Wiedziałem że moi to niebiescy, a czerwoni to nie moi. I że trzeba do nich strzelać. Nieśmiało wychyliłem łeb, coby się rozejrzeć po okolicy.
Noc była czarna jak sumienia wyznawców Vanu, jak zamiary Republiki. A ja siedziałem w dołku, osłonięty od wszystkiego i mniej więcej bezpieczny.
Krótko trwało moje samozadowolenie, przerwał je przeciwpiechotny lekki czołg. A dokładniej jego działo 75mm z amunicją odłamkową.
W sumie nie bolało. Pewnie dlatego że nie zdążyło zaboleć.
Zdziwiłem się, gdy otworzyłem oczy, w pełni sprawny, w mundurze i z karabinem w rękach. Dokładnie pamiętałem czołg i jego wieżyczkę obracającą się w moim kierunku, a nawet błysk wystrzału. Ale nic, żyję. Stałem przed wielką mapą, gdzie mogłem wybrać kilka punktów na linii frontu. Aktywowałem przycisk pod miejscem, gdzie było mniej więcej po równo moich i wroga. Po chwili znów spadałem w kapsule. Z karabinem i nadzieją.
Upadek kopuły wzbił tumany kurzu, byłem na brzegu zabudowań, gdzieś na pustyni. Był już dzień.
Nad głową śmignął mi lśniący krwistymi kolorami moskit. Chwilę potem eksplodował po niespodziewanym spotkaniu z pociskiem ziemia-powietrze.
No nic, taka to wojna, proszę ja Ciebie. Chwyciłem mocniej mój karabin i powoli, starannie wycelowałem w najbliższego żołnierza republiki. Celna seria i po chłopie. Dziwne, ale poczułem radość.
I oto on! Piękny, lśniący i kuszący kolorowymi przyciskami terminal pojazdów. Przywołałem sobie lekki czołg, bardzo podobny do tego, który spotkałem ostatniej nocy. O tak, teraz ja jestem tym, który decyduje. Teraz to ja mówię przeciwnikom, że już czas na śmierć.
BUM! kontrolka od obrażeń szaleńczo miga, lewa strona zaczyna dymić. BUM! ogień wydobywa się z silnika, dym szczypie w oczy. W ostatniej chwili wyskoczyłem, z pojazdu. Za sobą ujrzałem piekielny, dwulufowy czołg z godłem republiki, jego lufy niczym spojrzenie boga wojny obracały się w moją stronę. Nie uciekałem. Wiedziałem co się stanie.
Dość wrażeń jak na jeden dzień, wróciłem do koszar, by odpocząć, a następnego dnia znów stawić czoło wrogom wolności.
Pierwszy zrzut, pierwsza śmierć. Zachwyt innymi graczami w pojazdach bo przecież oni są tacy bogaci, po śmierci jakimś cudem odrodziłem się infiltratorem i szpan! Znika po wciśnięciu klawisza.
Wędrówka po Indarze rozpoczęta. Coś mnie zabiło, coś kliknąłem, gdzieś się pojawiłem, gdzieś wyruszyłem. Do dzisiaj pamiętam obraz pierwszego terminalu od pojazdów na barakach Hvara, pierwszy osobisty pojazd, pierwsza próba poskromienia samolotu, którym się nie dało latać. Jak się okazało, pierwszy wybór frakcji też był bezmyślny bo wybrałem czerwonych, bo byli tacy polscy, chociaż wtedy to nie miało znaczenia.
Moje pierwsze ustrzelenie wroga było wykonane za pomocą takiego wielkiego działa dwulufowego na ciezarówce. Zabiłem dwie osoby, stwierdziłem że gra jest za trudna i poszedłem grać w CoD:MW2.
Pierwszy dzień… jakby to było niedawno chociaż bym się jakoś rozpisał, za długie to chyba nie będzie ;/ Chociaż ja często łapę wenę właśnie w czasie pisania.
Miałem o tyle szczęścia, że grę pokazał mi brat i z nim na skype zaczynałem grać. Myślałem na początku, że to zwykła strzelanka typu Battlefield… ale gdy już zajrzałem w świat PlanetSide2, zobaczyłem przeważającą ilość możliwości w porównaniu do BFa, a zwłaszcza ten ogrom świata… już wiedziałem, że to idealna gra dla mnie. Oczywiście próbowałem wszystkiego po kolei, od Flasha zaczynając, kończąc na Galaxy. Od infiltratora do maxa. Oczywiście wtedy nie było kontynentu Hossin, a grę zacząłem na Amerishu, do teraz mojego ulubionego kontynentu. W porównaniu do większości innych nowych graczy, ja po prostu zacząłem zwiedzać, jak się prezentuje większość obozów Mimo to kojarzę, że jednak pierwsza u mnie była śmierć, a nie zdobycie zabójstwa. Zacząłem źle, jak w większości gier online, w które grałem ale się tym nie przejąłem, byłem zbyt przejęty eksploracją kontynentu, która mi zajęła dobre 3 godziny ;D
Więc tak.
Na początku był widok nieznanej mapy z góry i wysokościomierz u dołu ekranu wskazujący szybką utratę wysokości. Pierwsza myśl: zrzut spadochronowy? No dobra, ale jak otworzyć spadochron?! Trudno, najwyżej zaliczę glebę… Potem bliski kontakt z nawierzchnią i… Przeżyłem! Wylądowałem niedaleko południowej części murów Zurvan Amp Station. Jeszcze nie wiedziałem co to za baza, ani ile krwi na niej przeleję. Szybko rozejrzałem się wokoło, ujrzałem znikającą kapsułę. Już wiedziałem dlaczego przeżyłem, ale radość nie trwała długo, ponieważ w przeciągu kilku zaledwie sekund usłyszałem wybuch i otrzymałem wiadomość o śmierci. W końcu miałem chwilkę, żeby zmienić przypisanie klawiszy (aż dwóch: nóż i rzut granatem 😉 ), dokładnie obejrzałem sobie mapę i wybrałem najbliższy punkt odrodzenia. Odrodziłem się przy jakimś pojeździe pod murem widzianej wcześniej placówki(jeszcze nie wiedziałem, że to Sunderer, ani jak on działa), zobaczyłem przed sobą żołnierza z niebieskim trójkącikiem nad głową. Wiedziałem, że to mój sojusznik, więc postanowiłem pójść za nim. Po krótkim biegu on wleciał na wieżę, więc nie zastanawiając się kliknąłem dwa razy spację i ku mojemu zdziwieniu udało mi się wlecieć za nim. Żołnierz pobiegł wzdłuż muru w jedną stronę, ale ja ujrzałem zbliżającą się postać z drugiej strony. Szybko obróciłem się w stronę tej postaci i (mając już pewne nawyki z poprzednich gier) kliknąłem „Q”, a po nim szybko prawy przycisk myszy. Nad głową postaci pojawił się fioletowy trójkącik, usłyszałem tylko dźwięk
broni rodem z science-fiction i znowu umarłem.
Odrodziłem się jeszcze kilka razy w tym samym miejscu wypróbowując poszczególne klasy oprócz MAXa, bo widziałem, że coś kosztuje, a nie wiedziałem jeszcze skąd są te punkty i bałem się, że trzeba za nie płacić prawdziwymi pieniędzmi. Ku mojemu zdziwieniu, a także zawiedzeniu żadna inna klasa nie potrafiła latać 🙁 Znowu przyjrzałem się mapie i zdecydowałem odrodzić się na Warpgatecie, ponieważ zauważyłem, że ta nazwa się powtarza i każda ze stron konfliktu taką posiada stwierdziłem, że musi być to jakaś większa baza.
Na początku, w pokoju odrodzenia myślałem, że znajduję się wyżej nad ziemią, bo usłyszałem wyraźny dźwięk pojazdów latających.
Niestety się myliłem. Wyszedłem dalej na podest, ale bałem się wyjść dalej widząc startujące „samoloty”. Podszedłem więc do każdej konsoli oglądając każdy pojazd. Zdecydowałem się zaryzykować kilka punktów i kupiłem najtańszy pojazd – Flasha.
Mając quada myślałem, że mogę podbić świat więc niezwłocznie udałem się na północ podziwiając widoki. Zanosiło się na noc. Minąłem Rashnu Bio Lab i jechałem dalej na północ. Później zboczyłem nieco z kursu i po krótkiej jeździe terenowej stanąłem na skraju urwiska. Zobaczyłem pustynię nocą. Po mojej lewej stronie widziałem bazę z wyraźnym miejscem do lądowania (Howling Pass), a w daleko w oddali połyskującą na czerwono kopułę. (To był najpiękniejszy widok jaki miałem okazję podziwiać w tej grze, chociaż nie wiem jak udało mi się znaleźć na skałach na wschód od Howlinga nie jadąc drogą).
Domyśliłem się, że w jej pobliżu nie może czekać mnie nic dobrego, ale nie widząc nigdzie „żywego ducha” wsiadłem na mojego quada zjechałem ostrożnie ze zbocza i kierowałem się w stronę kopuły. Po drodze oglądałem ogromne szkielety. Nie wiedziałem co mnie czeka. Mniej więcej w połowie drogi zauważyłem wrogi samolot. Odwrócił się w moją stronę, zrozumiałem, że mnie zauważył. Chcąc się ratować szybko wykonałem zwrot i zacząłem jechać jak najszybciej się dało w kierunku najbliższej placówki. Miałem szczęście, bo pilot nie okazał się za dobrym strzelcem i udało mi się uciec, natomiast musiałem porzucić mój pojazd by ukryć się w zabudowaniach. Chwilę później usłyszałem tylko wybuch mojego Flasha. Nie wiedząc co dalej zrobić, oraz zachęcony niskimi umiejętnościami pilota zdecydowałem się wyjść na zewnątrz i spróbować zestrzelić samolot. Niestety nie udało się i poległem w tej nierównej walce.
Wylogowałem się. Tak minął wieczór i poranek dnia pierwszego.
W ciągu następnych kilku dni zostałem zaproszony do Największego Polskiego Outfitu, który dopiero co raczkował, ale to już inna historia.
Mój pierwszy dzień z planetem?
Pierwsze co, to przypadkiem trafiłem na filmik o grze (To je dupna mapa!), po czym zachęcony wziąłem się za ściąganie.
W tym czasie obejrzałem jakieś gameplaye / poradniki, i z chwilą ukończenia pobierania czułem się gotowy do boju 😀
Tu następuje wybór serwera (Mallory) i spojrzenie na jego populację. Najmniej było czerwonych więc zostałem Terranem (w tedy myślałem że to pokazuje ilość wszystkich postaci na serwerze, a nie tylko tych online ;))
Czas na intro, a zaraz po nim część na którą żaden poradnik mnie nie przygotował – zrzut prosto w największą trwającą bitwę (któryś tech plant na amerishu). Chwila rozkminy – przecież zrzuciło mnie między tych gości więc pewnie są po mojej stronie, nie? JEB! – nie :/
Następne kilka godzin gry niezrażony grałem tak, żeby robić na przekór obejrzanym poradnikom.
Mówili że to gra zespołowa i jako zwykły pion nic nie zdziałasz?
Mówili że najlepiej zacząć grę medykiem lub inżynierem bo jesteś przydatny dla swojej frakcji i szybko wpada exp?
No więc grałem light assaultem daleko od jakiegokolwiek innego terrana – bio lab głęboko na terytorium wroga. (ahh, ten brak przepływu walk :D)
Jak tylko zacząłem go przejmować wpadło ze 3 wrogów go odbić. I tak resztę dnia spędziłem zabijając się nawzajem z paroma NC-kami.
Tak też minął mój pierwszy dzień w planetsajdzie 🙂
Ja wspominam krótko. Totalne zaskoczenie skalą bitew, strzały znikąd i ciągłe zajęcie umieraniem połączonym z oglądaniem gruzu lub nieba z kulką w głowie.
Mój pierwszy dzień ehhhh wyglądał jak mój pierwszy tydzień 😛 Nie przeszedłem tutoriala ( bo to dla lamek ). Spuściłem się Instant acction uwaga na najlepsze miejsce ever! Indar worp gate ( do dziś nie wiem jak to możliwe bo teoretycznie tak się nie da ). Nie wiedziałem co to ridiploj, ale potrafiłem sprawdzić mape. Więc z północnego wopra jeżdziłem jakimś pojazdem na front ( Indar Excavetion site ). Było to mega głupie, bo traciłem tak 10 minut 😛 Ale co miałem zrobić jak nie wiedziałem jak się dostać inaczej na front. Dzień mi mijał na zwiedzaniu mapy i szukaniu bitew. Gra wyglądała dla mnie zarąbiście bo na wyskoich ustawieniach miałem mega fps i 0 ścin. Od tego momentu zostałem w tej pięknej grze i nie wiele sie zmieniło może jedynie to, że potrafię zrobić ridiploja i nie mam już takiej jakości gry …
Ale ściany tekstu. Powodzenia Kynia 😀
i ja się wywnętrzę…
Pierwszego dnia byłem nieźle oszołomiony wyglądem gry. Nie w głowie były mi walki i starcia. Latałem scythem, lądowałem na pustyni Indaru jak najdalej od ludzi, oglądałem muszelki, cieszyłem się jak dziecko że piasek przelatuje tumanami, Na Esamirze strzelałem bez celu i sensu obserwując refleksy na lodzie oraz zorze polarne, na Amerishu wygrzebywałem liście, które wiatr wpychał mi do oczu. Była euforia gdy księżyce i planety na niebie zmieniały swoje położenie, gdy zapadał wieczór a niebo stawało się pomarańczowe…. Powiecie debil, głąb… ale ostatnim FPS-em w który grałem był Quake 4.
Mój pierwszy dzień, ciężko było w walce z bliska, bez wyrobionej postaci, i wprawy, co chwila ginąłem. Wpadłem na pomysł, i wsiadłem w wieżyczkę Plot, obok placówki gdzie odbywał się największy zerg, i czekałem aż jakiś moskit, czy kosa wpadnie mi pod lufy. Potem poszukałem jakiejś strony, i outfitu, że by się poduczyć, i pogadać po Polsku. Duże wrażenia miało też dla mnie ilość graczy, bo około 2tyś. na raz, grafika super, szczególnie w nocy, szkoda że rozjaśnili, i skrócili noc, bo co to za frajda oglądać fajerwerki w dzień, pięknie wyglądał taki zerg nocą, jak pokaz sztucznych ogni.
Kto to jest Kynia? 😀
Nie pamiętam dokładnie pierwszych chwil gry. Wszystko działo się bardzo szybko. Tylko jakieś intro, spadanie i śmierć od wybuchu. Trochę lipny początek, ale co tam 🙂 Na ekranie pojawiła się mapa, kliknąłem 'Deploy’ i pojawiłem się w środku jakiegoś budynku. Gdy z niego wyszedłem oślepiło mnie jasne światło(takie miałem wrażenie), zobaczyłem niezwykły, rozległy krajobraz, odległe bazy i masę graczy(miałem dobry widok z The Crown). Ten moment zadecydował. Zacząłem trochę biegać dookoła i strzelać w odległe, czerwone trójkąciki oczywiście z marnym efektem, ale było ich tak dużo, że nie miałem zamiaru się zbliżać 😀 W końcu przeciwnicy wdarli się na górę i trzeba było uciekać(kilku zabiłem, ale i tak za dużo ginąłem).
Postanowiłem zespawnować się na dziwnie wyglądającą 'bazę’ nazywającą się Indar NC Warpgate. Byłem trochę rozczarowany bo oprócz wielkiej kopuły i dziwnego urządzenia? na środku nie było tam nic ciekawego… może jeszcze ciekawe były terminale z pojazdami. Wziąłem sobie najtańszy pojazd (Flash z a 25 tych surowców z czołgiem na ikonce chyba?) i zacząłem rozbijać się nim po Warpgate. Gdy zauważyłem, że te surowce same się uzupełniają postanowiłem wziąć coś większego… Galaxy 😀 Latałem tak i oglądałem widoczki. Mijałem pomniejsze placówki i ogromne bazy, strome skały i głębokie wąwozy. Nagle ujrzałem, że krajobraz zaczyna się zmieniać z pustynnego na wyżynny. Zachwycony tym nie zwróciłem uwagi na to, że zbliżam się do linii frontu(jakbym wtedy wiedział jak się obsługuje mapę xD). Moje Galaxy wleciało w ogień przeciwlotniczy z jakiejś placówki(prawdopodobnie Peris) i zaczęło się palić. Niezwykle zdumiałem się, że żyję po upadku z takiej wysokości…a już gotowałem się na śmierć. Schowałem się za drzewem. Znowu bałem się podejść do bazy gdy zobaczyłem ilość pocisków wylatujących z niej w każdym możliwym kierunku. Gdy z bazy tej jednak zaczęły wylatywać myśliwce postanowiłem strzelać w nie z bezpiecznej odległości z tego co miałem pod ręką… Karabinu snajperskiego. Zestrzeliłem tak dwie kosy, a po tym przyjechały do mnie dwa fioletowe poduszkowce(ciekawe czy siedzieli w nich piloci zestrzelonych myśliwców? xD) Teraz jak sobie przypomnę to zagadką jest jak mogłem zestrzelić kosę ze snajperki? Nie tylko ja strzelałem? Nie było jeszcze ustawionych mnożników obrażeń dla karabinków?
Resztę dnia jeździłem Vanguardem w zergu NC. Jechaliśmy tak w nocy pod gwieździstym niebem przejmując placówki od Dahaki aż po Saurve. Na początku oślepiający blask dnia na pustyni, a na koniec prawdziwie ciemna noc. Coś pięknego 😀
Tak minął mój pierwszy dzień w PS2. Ten pierwszy dzień był dość niezwykłym przeżyciem i na pewno miał duży wpływ na to, że jeszcze gram w Planetside 2 i, że mimo wszelkich bugów oraz momentów zwątpienia zawsze do ps2 wracam 🙂
ty kolego to juz nic nie wygrasz ;D
Widzisz ja od samego zerknięcia zapominam nicków. ;x
You are foolish to resist.
O PS2 przeczytałem w artykule z CD-Action. Byłem wtedy na erasmusie (słaby net) Obejrzałem trailer, kilka gameplay’ów – pomyslałem – warto.
Wziąłem więc swój kilkuletni laptop, ustawiłem grafikę na minimum i zginąłem od daltona na skałach koło spawn-pointu Tawrich.
Bierny obserwator pomyślałby, że jestem jakimś nałogowcem. Wstaję o 12:00 w południe, idę na świetlicę, (gdzie net) siedzę do 2:00 nad ranem i wracam w kapciach przez podwórko w śniegu (bo drzwi od korytarza są zamykane na klucz po północy). Kupowałem sobie tylko pizzę albo gotowałem kilka saszetek ryżu i tak ciągnąłem dwa tygodnie.
Klimat był jak z jakiegoś obozu przetrwania, tylko bez wychodzenia na zewnątrz.
W międzyczasie dorobiłem się wielu wrażeń, flary, lashera i k/d = 300/1000. Gra mnie dołowała, ale jednocześnie fascynowała
(nigdy wcześniej nie grałem w mmo ani fps’a a nagle miałem oba w jednym).
Do dzisiaj mam dreszczyk jak usłyszę muzykę od ekranu menu vs.
Jaki problem? Wydrukować, na tablice korkową i rzucać lotkami 😀
A co do mojego pierwszego dnia w PS2:
O Planetsidzie usłyzałem od kolegi, sam nigdy bym się nie dowiedział o jego istnieniu. Wtedy akurat grywałem w BF-a, a gdy usłyszałem o mapach 8x8km to pomyślałem że muszę w to zagrać Kolega powiedział mi, że gra jet skomplikowana i ciężko się zaczyna, więc w czasie ściągania oglądałem jakieś filmiki instruktażowe. Dowiedziałem się z nich tylko tyle że „I” odpowiada za instant-action. Frakcje wybrałem już wcześniej, też na bazie filmików. Gdy wszedłem do gry, przeszedłem ten bezużyteczny samouczek i zauważyłem jakąś ankietę.Z filmików wcześniej wywnioskowałem, że będę grać Infiltratorem więc jego wybrałem. Dostałem Ghosta, którego do dzisiaj uznaję za beznadziejnego. Następnie wcisnąłem magiczny przycisk „I” i zrzuciło mnie gdzieś w Amerishu. Trochę sobie pobiegałem, głównie wokół respa (kolorwe szyby, wydawało mi się że jest ważny), aż ktoś mnie zabił. Więc zrespiłem się tam gdzie gra mi podpowiedziała, i zauważyłem że jestem w tym samym pokoju co wcześniej. Ten sam koleś mnie zabił jeszcze raz, potem byłem ostrożniejszy i gotowy żeby go zabić, ale gdzieś zwiał. A więc kupiłem Sundka i pojechałem do kolejnej bazy. Słyszałem bowiem, że Sundek to dobra farma certów. Znalazłem sobie miejscówkę i zmiażdżyłem klawisz „B” w mojej klawiaturze, bo nie chciał się rozstawić. Sprawidziłem klawisze w ustawieniach, było ustawione na B. Po raz kolejny zacząłem miażdżyć klawiaturę i dalej nic się nie działo. Aż w końcu ktoś mi wysadził Sundka. Wtedy zrespiłem się na jakimś innym Sundererze i po chwili zaliczyłem pierwszego killa (chyba z Pulsarem). Chwilę potem wyszedłem z gry i szukałem rozwiązania mojego problemu z Sundkiem. Okazało się że muszę coś kupić. Wróciłem do gry, i okazało się że to co było pokazane na filmie, nie istnieje (film był stary, AMS był wtedy na miejscu Ammo Dispensera i takich tam). Po wielu minutach szukania, znalazlem to w oknie „Certification coś tam” (to z Timerami)… Oczywiście okazało się, że mnie nie stać (kosztowało to 50 certów). I po uzyskaniu tej informacji, wyszedłem z gry.
Mój drugi dzień był ciekawszy, ale nie o nim jest konkurs więc opiszę to w dużym skrócie: Po obejrzeniu kolejnych filmów dowiedziałem się, że warto grać w składzie. Wybrałem więc pierwszy i lepszy i sobie grałem. Po jakimś czasie zorientowałem się, że jestem Liderem Składu. A po jakiś dwóch godzinach, gdy ktoś napisał „Poprosiłbym Waypointy”, zorientowałem się że jestem Liderem Plutonu, w którym było jakieś 40 osób! Jako BR3! 😀
Pierwsze starcie z Sajdplanetą było bolesne jak policzek od dziewczyny,
Po czterech minutach czarny ekran, błąd, wyrzucenie z gry bez większej przyczyny.
Oburzony złą optymalizacją na komputer mój co „Kombajnem” się zowie,
Zniesmaczony przekleństwami, które kotłowały się w mej zwykle pustej głowie,
Porzuciłem myśl o hulaszczym w Kosie lataniu,
Bezkarnym w Magriderze piechurów zabijaniu.
Lecz po trzech miesiącach nastąpił przełom i radość wielka,
Po aktualizacji hula i nie psuje się już gierka.
Rozochocony i napalony na zabijanie
Zakrzyknąłem wesoło „szykujcie się na łomot niebieskie i czerwone dranie”.
Pierwsza potyczka nie poszła po mojej myśli,
Wielki niebieski grubas za pomocą dwóch gnatów z powierzchni Indaru mnie sczyścił.
Po wielu porażkach i trudach dotarłem do upragnionego celu.
Z uporem i w samotności dobiłem do 20 levelu.
Aż któregoś wieczoru na Indarze po przegranych wielu
W oknie pojawił się zielony napis: „Dołącz do nas przyjacielu”
Dobry Samarytanin zaprosił do outfitu,
Pokazał Team Speaka i i możliwości zagrania z rodakami w Azylu.
.
Planetside 2 poznalem 2 lata temu, bodajze w grudniu. Zainteresowalem sie tym jako alternatywa dla nie dzialajacego bf3. Pierwsze chwile byly czyms nadzwyczajnym dla mnie: gra z wieloma osobami na jednym terenie, bez wiekszych limitow, a nie jak w bf3 na ograniczonym terenie 64v64 max. Tu moglo byc znacznie wiecej osob. Z poczatku probowalem kazdej klasy, a najbardziej mi obiecujaca byl infiltrator. Oczywiscie, jak kazdy low battlerank mialem pelno smierci, a fragi byly znikome. Zaczalem ghostcap’owac. Zazwyczaj dolaczalem do jakiegos squadu i mowilem: „bede tu i tu”, a inni odpisywali: „ok, powodzenia, ale jak cos to pisz” No i dobra, gram, lapie bazy, a potem jak zjezdzaly sie wrogie wojska to albo jakies pulapki, albo strzelalem do chlopow z odleglosci, ale sam nigdy nie bese jednoosobowa armia. Potem zrobilem sobie dluuuga pauze, i dopiero rok tmu zaczalem regularnie grac, na PROSTAK’ow trafilem przypadkowo pod Bio Labem, bodajze Andivari. Od razu sie tam zaadoptowalem tam i gramy praktycznie do dzis.
(Pewnie i tak, znow nie wygram, ale sprobowac moge :D)
Zacznę od tego, że miałem zacząć grę w Planetside2 już na samym początku jak tylko się ukazała,
jednak po obejrzeniu filmików instruktażowych na youtube zraziłem się komplikacją rozgrywki.
Dopiero po roku od tego czasu oglądnąłem również na youtube zestawienie najlepszych na świecie
multi fps’ów. Planetside2 było oczywiście na pierwszym miejscu. zaintrygowany ,postanowiłem wtedy podszkolić się filmikami instruktażowymi i spróbować sił.
Do gry wybrałem frakcję Vanu ze względu na to, że moje umiejętności strzeleckie pozostawiają dużo do życzenia, ale i dlatego że lubiłem seriale typu Battlestar Galactica…
Samouczek pominąłem.
Na pierwsze godziny gry Planetside2 wrzuciło mnie do Feldspar Canyon Base w środek epickiej bitwy…
Była to obrona wieży na Indarze, gdzie już obecnie rzadko docierają walki ze względu na rotację kontynentów.
Ogromna ilość graczy w tej bitwie, a było ich około setki i ich maksymalne zaangażowanie w walkę zrobiła na mnie niezatarte wrażenie…
Zaimponowała i sprawiła że zapragnąłem walczyć tak jak oni…
Wieża była oblężona przez czołgi frakcji nowego konglomeratu, w powietrzu śmigały co chwila bombardujące myśliwce, dookoła słychać było huk strzelających ze wszystkich stron karabinów
Po pierwszym spawnie wyszedłem na taras wieży gdzie znajdują się wieżyczki przeciwlotnicze, ale długo na nim nie pociągnąłem
bo zdmuchnął mnie pocisk artyleryjski…
Ginąłem nieustannie głównie ze względu na brak pancerza flak i nanowave, ale też na nieumiejętne chowanie się za osłonami,
jednak nie zraziło mnie to aby grać dalej…
Ze względu na ograniczony arsenał próbowałem strzelać z wieżyczek, naprawiać maxy i podnosić skilowanych graczy medykiem.
Powoli wychodziłem z szoku bitewnego i zacząłem przyswajać pierwsze umiejętności posługiwania się chociażby jumppadami czy elewatorami.
W czasie tej bitwy „Zakochałem się” w Planetside od pierwszego wejrzenia i zaangażowałem w rozwój swojego żołnierza na dobre od już prawie roku…
Dodam jeszcze tylko, że mimo tak ogromnej bitwy gra działała płynnie bez najmniejszego zacięcia na ustawieniach defaultowych.
Podsumowując moje pierwsze doświadczenia z Planetside2, dla wszystkich zaczynających grę nie warto się zrażać że giniesz co chwilę
i tym że gra wygląda pozornie na skomplikowaną, oraz tym że w chwili obecnej płynność gry pozostawia wiele do życzenia…
I jeśli ktoś chce zobaczyć i uczestniczyć w prawdziwie epickiej bitwie z pełną swobodą działania musisz spróbować Planetside2!
Dla Marioli