Panie i Panowie, z przyjemnością informuję, że po trzech tygodniach wymuszonej przerwy, w końcu powróciłam do Final Fantasy XIV i ukończyłam fabułę z podstawki pierwszego dodatku do tej gry – Heavensward. Oj, działo się…
Heavensward zabrał mnie do nowych stref, gdzie nadal mogłam wykazać się jako Wojownik Światła, a jednocześnie jako posłaniec, kucharz, lokaj i ogólnie jako ktoś do bicia. Fabuła była niezwykle zawiła i prócz negocjacji z potężnymi smokami, musiałam także radzić sobie z pewnym dziwnym starcem z długą brodą oraz przedstawicielami cudacznych ras.
Dałam radę – przynajmniej w podstawce do tego dodatku. Przede mną jeszcze kilkadziesiąt misji dodanych wraz z aktualizacjami, które z pewnością ponownie przegonią mnie po dotychczas odkrytych strefach.
Jednak nie narzekam, bo tak jak Kobeni wspominał, misje fabularne w tym dodatku robi się o wiele przyjemniej niż w podstawce gry. Widać, że po niefortunnej premierze, twórcy w końcu mieli nieco większy budżet i byli w stanie dostarczyć nam znacznie więcej podkładów głosowych w licznych przerywnikach filmowych. Nadal nie jest to 100%, ale jest lepiej.
Dużym plusem jednak okazał się jednak dostęp do latających wierzchowców. Jeśli jednak myślicie, że udanie się w nowe regiony umożliwi Wam natychmiastowe korzystanie z tego dobrodziejstwa, to się mylicie. W każdej strefie należy wykonać wpierw skomplikowane badania atmosferyczne i dopiero po ich przeprowadzeniu, w naszych dotychczas naziemnych wierzchowcach wyzwalają się moce pozwalające im na unoszenie się w powietrzu. Po prostu magia…
Jeśli chodzi o wyróżniające się regiony, to dość ciekawym miejscem było położone wysoko w powietrzu i ukryte miasto Azys Lla. Wyglądało kapitalnie, chociaż poruszanie się po nim jest nieco zagmatwane (by ująć to delikatnie). Pal licho, przeżyłam zawiłość – dla mnie liczył się wygląd i nie mogłam się doczekać, by zobaczyć, co znajdę po drugiej stronie portala.
Powiem Wam, że w niektórych miejscach czułam się, jakby jakimś cudem moja postać wylądowała w stolicy Brogów (cybernetyczna rasa ze Star Treka). Kapitalna miejscówka scifi w grze, która dotychczas wydawała mi się czysto fantasy. Ot, jak pozory mylą…
Z innych wiadomości: stałam się dumnym posiadaczem działki numer 5, Ward 14, w Lavender Beds w Gridania.
Od rozpoczęcia swojej przygody z Final Fantasy XIV wiedziałam, że będę chciała posiadać tutaj domek, ale nie wiedziałam, że stanie się to tak szybko. Całe szczęście w tej grze naprawdę można zarobić pieniądze poświęcając swój czas na rzemiosło, więc w miarę szybko zebrałam kilkanaście milionów gili i ruszyłam na przegląd działek.
Dość szybko znalazłam M-kę w interesującej mnie cenie i zaskakująco dobrym miejscu. Chyba ktoś dawno się nie logował i niedawno ją stracił. To był odruch: kupiłam działkę, wybrałam domek i voila…
A teraz trzeba to miejsce umeblować – o masakra, to zajmie mi co najmniej rok! I dowiedzieć się skąd bierze się podręcznych kupców, dzwonki, portale i inne przydatne rzeczy. I czy można w jakiś sposób podróżować bezpośrednio do domku?!
Tak, dokonałam zakupu pod wpływem emocji i bez planu na przyszłość. Ale cóż, teraz jestem już dumnym posiadaczem ziemskim w Eorzea 😀
P.S. Cieszy mnie też, że do gry zaczynają zaglądać nasi starzy EverQuestowi znajomi – jest szansa na rajdy! 😀