No więc stało się to, co musiało się stać. Uruchomiłam Final Fantasy XIV. Świat się nie skończył, ale gra ta z pewnością nieco podniosła mój poziom adrenaliny.
Moim planem jest by zagrać w Endwalker, najnowszy dodatek do tego popularnego MMORPG. Jest jednak pewne „ale„… Swoją przygodę z FFXIV zakończyłam w 2020 roku, a to oznacza, że by móc zanurzyć się w nowej opowieści i odwiedzić nowe regiony, muszę ukończyć fabułę z aktualizacji do Shadowbringers. I jest tego sporo.
Jak mus to mus. Zaliczam kolejne questy, odkrywam coraz to bardziej złożone wątki z ostatniego dodatku, a moja postać mimo iż znajduje się w centrum opowieści, to jednak stoi gdzieś z boku i jedyne na co ją stać to kiwanie głową. Panna Kiwaczkowa powróciła do Eorzei i znowu będzie cierpieć na ból karku, co oznacza tylko jedno: masażysta poszukiwany!
Jednak nie jest źle. Bo mimo, że nie cierpię być zmuszana do robienia misji, by móc odblokować jakieś tam dostępy – a w przypadku FFXIV, to oznacza dostęp do wszelkiej nowej zawartość – to jednak udało mi się uśmiechnąć raz, czy też dwa słuchając co niektórych wypowiedzi. I o ile około 60% przerywników filmowych z Shadowbringers ma już podkład głosowy, to nadal nie mogę zrozumieć jak firma, która zarabia takie miliony na tej grze, nie jest w stanie zadbać o 100% podkład głosowy. No naprawdę…
Przede mną jeszcze parę misji z Shadowbringers i w końcu będą mogła co takiego jest w Endwalker, że jak dotąd słyszę tylko same peany na cześć tego dodatku, a w szczególności opowiedzianej w nim historii.
Hmm… też próbowałem nadrobić fabułę, ale kolejki po 3 tyś. to znacznie utrudniły. Chyba nigdy się z Heavenwards nie wygrzebię XD
O matko Panie Grzesiu, to przez Tobą multum questów. Chociaż fabuła z Heavensward jest akurat chyba najfajniejsza. Stormblood potwornie mi się dłużył 🙂