Stało się! Ukończyłam Shadowbringers i w końcu mogłam rozpocząć dodatek Endwalker do Final Fantasy XIV. Jeszcze daleka droga przede mną do końca, ale prawie 1/4 fabuły już za mną.
Więc pewnie zastanawiacie się co się zmieniło? Bez wielkich spojlerów: jak na razie nic. No może poza wyglądem Alisae i Alphinaudem, którzy w końcu dorobili się nowych ciuchów. Alisae w końcu wygląda zawadiacko, jak na prawdziwego Reg Mage przystało, podczas gdy jej brat uczy się nowych umiejętności jako Sage.
Jak zwykle Eorzea stoi przed obliczem zagłady, więc członkowie Scions of the Seventh Dawn muszą wyruszyć na krańce świata, by uratować mieszkańców. I wygląda na to, że będzie to iście epicka opowieść.
Za mną 25 questów z Endwalkera, które zdążyły mnie już zabrać do Sharlayan i Thavnair.
Stolica Sharlayan jest naprawdę olbrzymia, a widoki jak zwykle zapierają dech w piersi. I kiedy się wydaje, że nic nas na tej wyspie badaczy już nie zaskoczy, to wtedy przenosimy się do normalnie ukrytej części tego królestwa, które nagle zaskakuje nas swoją wielkością.
Co do Thavnair, to wyspa ta oczarowała mnie swoimi kolorami. Owszem, może i wygląda ona nieco pusto, ale wkraczając do stolicy – Radz-at-Han, nie byłam w stanie przestać rozglądać się i podziwiać tej feerii kolorów. Tu także czekała na mnie spora niespodzianka i pierwsze spotkanie ze słoniopodobnymi istotami Matanga.
Jednak Endwalker to nie tylko nowe regiony – część z których dopiero odkryję, ale także kolejne małe irytujące rzeczy, które dodano, by sztucznie wydłużyć czas trwania fabuły.
Zwiedzanie miast i wysp ze swoimi towarzyszami z Scions of the Seventh Dawn może i jest fajne, ale zaczyna lekko przeszkadzać, gdy okazuje się, że trzeba przejść całe miasto w ich towarzystwie by móc ukończyć kolejny etap fabuły. I coś, co normalnie zajęło by nam maksymalnie dwie minuty, nagle wydłuża się do 20, bo nie możemy użyć aetherytów, ani ewentualnych skrótów.
Podobnie irytujący jest fakt, że nie można odblokować głównego aetherytu w pewnej stolicy, mimo, że swobodnie ją zwiedzamy. Oznacza to, że za każdym razem gdy chcę się do niej udać, muszę przenieść się w odległą część wyspy, wsiąść na swojego wiernego wierzchowca i patatajać do tego miejsca drogą.
Ewidentnie, dodawanie barier i rzeczy sztucznie wydłużających czas rozgrywki, to obecnie codzienność w grach MMO i musimy się do tego przyzwyczajać.
Przede mną jeszcze około 80 questów z Endwalker do skończenia i z tego co słyszałam, opowieść jest świetna, a końcówka zaskakuje. Jak na razie jest to jeden z najlepiej ocenianych dodatków do Final Fantasy XIV, więc jest nadzieja, że nie wynudzę się tak jak w Stormblood.