Moja połówka chce się mnie pozbyć. Jestem tego pewna. Wpierw zmuszona zostałam do grania – a raczej wygrania rozgrywki w Northgard na najtrudniejszym ustawieniu, co zajęło mi kilka tygodni, aby następnie w prezencie zaserwować mi Frostpunka. I znowu miał spokój na kolejne kilkanaście godzin…
O tym, że muszę dostać w swoje łapki Frostpunk myślałam już od momentu gdy studio 11 bit po raz pierwszy zaprezentowało tę grę. W końcu doczekałam się premiery, ale umowa to umowa: musiałam skończyć (wygrać) jedną strategię, aby móc zabrać się za kolejną. Wytrwałam, pokonałam w końcu przeciwników z klanów Jelenia, Wilka i innych, tylko po to by przenieść się z jednego – wydawałoby się, że bardzo surowego świata Wikingów, do kolejnego. Tyle, że w przypadku Frostpunka, słowo surowy nie do końca oddaje tego, co tam na nas czeka. I tak oto zostałam dziewczynką z zapałkami, a raczej tonami węgla…
Akcja gry osadzona jest w alternatywnej rzeczywistości XIX wieku, kiedy to niespodziewanie i z niewiadomych przyczyn, nadciągnęło zlodowacenie. Można powiedzieć, że Zima nadchodzi, gdyby nie to, że już nadeszła i skuła świat lodem, a jakby tego było mało, to dodatkowo przykryła grubą warstwą śniegu. Z grupką uchodźców wyruszamy na poszukiwanie generatora ciepła, a gdy go w końcu znajdujemy i wydaje nam się, że teraz to może być tylko lepiej, nadciąga mróz…
Okazuje się, że przetrwanie potwornie niskiej temperatury, nie będzie takie łatwe. Jak to zazwyczaj w survivalach bywa, musimy przetrwać, a nie będzie to łatwe. Naszej garstce ocaleńców brakuje wszystkiego: pożywienia, opału, schronień. Naszym zadaniem jest więc zapewnienie tego wszystkiego, zaczynając jednak od uruchomienia generatora. Wiecie, jeśli myślicie iż startowe -30 stopni to zimno, to uwierzcie mi, że to co nadchodzi może zmrozić całą Waszą populację na kamień…
Naszym zadaniem jest więc rozbudowywanie miasta, dbanie o morale mieszkańców, nawet kosztem ukrywania prawdy o wypadkach, zbieranie surowców oraz znajdywanie kolejnych ocaleńców, którzy będą chcieli nam pomóc. W sumie, to nie będą mieli wielkiego wyboru, bo albo zgodzą się nam pomóc i zasilą szeregi mieszkańców miasta, albo zamarzną. Life is brutal…
W każdej minucie musimy podejmować decyzje, które mają (po części) wpływ na fabułę, a także na przyszłość naszego miasta. Czy zagonić dzieci do pracy, czy jednak pozwolić im na zabawę? Czy wysłać zwiadowców do jaskini z niedźwiedziami, mając nadzieję, że przeżyją to starcie i zdobędą jakieś zasoby, czy może jednak nie ryzykować i niech ominą to miejsce szerokim łukiem? Budować dom publiczny czy pub? Czy bimber uszczęśliwi ludzi, czy może lepiej zwrócić się w stronę religii? Leczyć wszystkich, czy też robić segregację chorych i pozwolić umrzeć tym najciężej chorym? Ech te dylematy…
Każdy kolejny tydzień – a nawet dzień, to spadek temperatury, więc mieszkańcom musimy zapewnić nie tylko pożywienie, ale i odpowiednie schronienie. Brak schronienia, to chorzy ludzie, wzrost niezadowolenia, zmniejszone pozyskiwanie surowców, a nawet bunt, z którym także musimy sobie poradzić.
A to była dopiero pierwsza kampania – Nowy Dom. Przede mną jeszcze kilka nieprzespanych nocy i zmarnowanych dni, bo nie mogę się doczekać jakie opowieści zostaną odsłonięte przede mną w kolejnych rozdziałach.
Jeśli w najbliższym czasie na stronie nie będzie żadnych postów, to wybierzcie jedno z poniższych wytłumaczeń: A) pewnie jest chora, B) pewnie pojechała na wakacje, C) pewnie gra w Frostpunka… 😀