Kilka dni temu zadebiutował survival Green Hell polskiego studia Creepy Jar i muszę się Wam przyznać: ciężko jest mi się od niego oderwać.

W dniu premiery udostępniono graczom między innymi pełną fabułę, kilka różnych ustawień rozgrywki oraz nowe regiony do eksploracji i stworzenia – jakby dotychczas było mało rzeczy, które mogły nas zabić w tej amazońskiej dżungli. Jeśli chodzi o fabułę, to do niedawna mogliśmy poznać jedynie jej początek, który jest jednocześnie samouczkiem bardzo delikatnie wprowadzającym graczy w piekło, jakie na nich czeka.

I właśnie fabułę próbuję skończyć. „Próbuję” jest z pewnością dobrym słowem, bo ciągle mi coś w tym przeszkadza. A to się poślizgnę i spadnę, a to rybka w wodzie mnie ugryzie, a to nadepnę na pająka, albo wpadnę na „genialny” pomysł by złapać dłonią jedną z tych kolorowych skaczących żabek. Tak – wiem, że to dżungla Amazońska, gdzie żyją jedne z najniebezpieczniejszych stworzeń na Ziemi, ale czasami zdarza mi się o tym zapomnieć, bo to miejsce wygląda tak cudnie. Aż szkoda, że twórcy nie wpadli na pomysł dodania trybu fotograficznego, albo chociaż umożliwić wyłączenie interfejsu.

Jednak najbardziej dokuczał mi głód. Piszę w czasie przeszłym, bo w pewnym momencie zdałam sobie sprawę z tego, że moim głównym zajęciem jest upewnianie się, że co chwilę coś trafia do mojego żołądka. A przecież człowiek potrafi przeżyć kilka dni bez pożywienia, więc nie wiem po co aż tak sztucznie komplikować sprawę. I dlatego też wykorzystując błąd Unity, który zepsuł mój zapis, zdecydowałam się na ponowne rozpoczęcie rozgrywki, ale tym razem z opcjami niestandardowymi.

Obniżyłam szybkość spadku makroelementów, usunęłam drapieżniki oraz agresywne plemię, które ewidentnie zawsze wiedziało gdzie przebywam. Wbrew pozorom zmiany te nie oznaczają, że nie ma mnie co zabić w tej dżungli i gra stała się zbyt łatwa. Nadal trzeba uważać na rybki, węże, płazy, gady, pijawki oraz rośliny. Decydując się na zmiany w ustawieniach, doszłam do wniosku, że dopiero uczę się tej gry i ma to być w końcu dla mnie przyjemność, a nie frustracja. Poza tym, za jakiś czas dodana zostanie kooperacja, więc wtedy będę miała kogo rzucać drapieżcom na pożarcie w trybie normalnym, a w razie czego to wcinać będę pieczone udka.

Niestety, jak na razie to nie zaszłam zbyt daleko z fabułą. Tak naprawdę, to po kilku dniach grania, mam wrażenie, że ledwie ją zaczęłam.

W grze wcielamy się w antropologa Jake’a Higginsa, który wraz z żoną Mią – tłumaczką, udaje się w głąb amazońskiej dżungli, by ponownie nawiązać kontakt w plemieniem Yabahuaca. Niestety, opublikowana wcześniej książka o tym plemieniu, odbiła się na nim bardzo negatywnie, więc jest ono niechętne wszelkim kontaktom. Dlatego też Mia udaje się do nich sama i cierpliwością ponownie próbuje zaskarbić sobie szansę na jej wysłuchanie. Jedyny kontakt jaki mamy z żoną, to krótkofalówka.

Po miesiącu budzi nas dramatyczne wezwanie o pomoc Mii, ruszamy na pomoc i… urywa nam się film. Nasze zadanie jako Jake jest proste: dowiedzieć się gdzie jesteśmy, co się wydarzyło i gdzie jest Mia, a także przetrwać w dżungli pełnej niebezpieczeństw. Bułka z masłem…

Oczywiście jak to ja, skupiam się głównie na eksploracji i dzięki temu znalazłam już dziwne kamienie z malunkami, wejście do tajemniczej strefy Lambda-2 oraz kilka jaskiń. W jednym z pierwszych opustoszałych obozów znalazłam mapę, dzięki której mniej więcej mogę ustalić gdzie jestem i stąd też wiem, jak wiele rzeczy do odkrycia jeszcze przede mną. Dużym plusem jest to, że każda ważniejsza odkryta lokacja – na przykład obozowisko handlarzy narkotyków, czy też prowizoryczny port na rzece – są na nią automatycznie nanoszone, więc poruszanie się po dżungli stało się nieco łatwiejsze.

Doszłam już na tyle daleko, że ponownie mogę rozmawiać z Mią przez krótkofalówkę i powiem Wam jedno: nie wiem czemu, ale jej nie ufam. Coś jest w niej nie tak. Bo gdyby wszystko było w porządku, to przecież powiedziałaby gdzie się znajduje, a ona nie chce tego zdradzić. Mówi tylko, że jest bezpieczna. Już ja rozwiążę tę zagadkę…

Fani survivali: Green Hell powinien być obowiązkową pozycją na Waszej liście. Polecam z całego serca (mimo rażących błędów ortograficznych i stylistycznych, bo mam nadzieję, że to zostanie szybko poprawione).

Poprzedni artykułThe Division 2: Zmiany w wyposażeniu, łupach, rekalibracji i wytwarzaniu
Następny artykułArcheAge świętuje piąte urodziny i zapowiada znaczne ulepszenia graficzne
6 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Piotr Pieńkowski

Świetna gra! Naprawdę, człowiek czuje, że jest w dżungli, we wrogim, niebezpiecznym środowisku, które tylko czeka, aż popełnimy błąd. Umiera się tutaj, jak przysłowiowa mucha (acz jest poziom łatwy i wtedy będzie to spacer po parku – ale odradzam ten pomysł).

Dla mnie najlepszym motywem jest inspekcja ciała – czy obejrzenie rąk i nóg i sprawdzenie, czy nie mam tam pijawek, larw, zranień, ukąszeń. Także crafting jest na poziomie, ale nie jest tak intuicyjny, jakby się chciało. Poza tym, prócz fabuły, mamy także wyzwania (aż ręce się trzęsą, żeby osiągnąć cel) oraz tryb wolny – ale niech nikomu nie przyjdzie do głowy od nich zacząć.

Naprawdę, jestem dumny, że to kolejna gra polskiego studia na tak dobrym poziomie.

PS. I tylko te literówki i – niestety – ortografy!

PolicMajster

Nie trawię survivali. Może w co-opie będzie się w to grało przyjemnie. Boję się tylko, że fabuła będzie szczątkowa.

Piotr Pieńkowski

Nie jest szczątkowa, wierz mi. Aczkolwiek to nadal survival. Inna sprawa, że ludzie piszą: „nie lubię survivali”, a w rzeczywistości mylą je z tzw. sandboksami w otwartym świecie zawierającymi elementy survivalu. W grupie tych pierwszych są np. State of Decay, The Long Dark, Subnautica, a w grupie tych drugich – DayZ, ARK, Rust. 😉

PolicMajster

Dla mnie survival to gra, gdzie główny nacisk położono na szukanie kijków, kamieni, roślin, mięsa a postać umiera z głodu po 10 minutach. Oprócz tej mechaniki to za wiele do pogrania nie ma. Sandboxy z elementami survivalowymi cenię sobie o wiele bardziej. Taki STALKER(już nikt nie pamięta) albo Mad Max- tam fabuła też niby rozwleczona na kilka głównych misji, jeść trzeba dbać o sprzęt trzeba, zbieranie dupereli pozwala ulepszać postać/ekwipunek/samochód, ale jest jeszcze przyjemna walka wręcz czy też na dystans, walka w pojazdach. Tego typu gry zwykle mają o wiele bardziej złożoną strukturę od survivali. Łatwiej znaleźć coś dla siebie. W Green Hell zagram, chociaż nie nastawiam się na grę roku.

Piotr Pieńkowski

No wiesz, ale tak można pojechać po każdej grze. Np. dla kogoś każde cRPG może być tylko głupim machaniem mieczem i rzucaniem jakichś durnych, nieistniejących czarów na durne, nieistniejące smoki i czarownice. Nuda po minucie. 😉 😉 😉

Jak powiedziałem, survivale są różne – to nie tylko sandboksy, ale także cala grupa gier z rozbudowaną fabułą. Ergo, nie można zatem pisać, że gry typu Stalker czy MadMax (a właściwie, co to za typ? przypadkiem nie zwykłe, rozbudowane nieco strzelanki?), mają zazwyczaj bardziej złożoną strukturę od survivali. Tym zdaniem po prostu dowodzisz, że nie grałeś w zbyt wiele survivali (przypomnę: State of Decay, Subnautica, The Forest, The Long Dark, Fade to Silence, Green Hell) i wrzucasz je do jednego worka razem z ONLINE’owymi survivalami sandboksowymi, które rządzą się zupełnie innymi prawami. To tak, jakby wrzucać do jednego worka wszystkie strzelanki (np. Serious Sam i Stalkera właśnie).

I tak jeszcze, żeby opisać coś bardzo ważnego. W najprostszej postaci w survivialu chodzi o to, aby przetrwać. To prawda. Acz w tym aspekcie każda gra byłaby survivalem. Dlatego uściśla się to tak, że w survivali chodzi o przetrwanie jednostkowe, przy czym głównie chodzi o przetrwanie fizyczne, a nawet fizjologiczne. I owszem, sprowadza się do konieczności szukania jedzenia i picia, ale to tylko baza, bo to dopiero początek. Survivale osadzane są w różnych środowiskach i mamy różne dodatkowe współczynniki. Czasem jest to zlodowacenie, czasem obca planeta, czasem obecność na dużych głębokościach w panoceanie. I wtedy te dwa współczynniki rozbudowują się o dodatkowe elementy. I nawet nie chodzi o to, że jedzenie i picie staje się trudne do zdobycia i trzeba się nieźle nagimnastykować, aby je sobie zapewnić, często budując wielopiętrowe strategie przetrwania (np. najlepiej polować na zwierzęta, ale wtedy trzeba zapewnić sobie broń i amunicję, uważać na innych graczy, zbudować bazę, w której taką żywność można przetworzyć do stanu jadalnego itd.), ale o to, że trzeba uważać także na temperaturę otoczenia, wrogą faunę i florę, ciśnienie wody itd.

Taką grą właśnie jest Green Hell !!! O wielu współczynnikach dodatkowych i o rozbudowanej, wieloplatformowej strategii przetrwania (bo nie radzę nikomu pić wody z rzeki lub jeść surowego mięsa ;-)).

Ale rozumiem, że do kogoś to może być nudne. W końcu nie wszystko wszystkim musi się podobać. 😉

PolicMajster

Ja po prostu nie lubię gier, w których przez większą część czasu trzeba w kółko wykonywać te same czynności. Za bardzo kojarzy mi się to z chodzeniem do roboty. Stalker to nie jest tylko strzelanka, choć na mechanikę strzelania położono duży nacisk. W Mad Maxie nie strzela się do ludzi, tylko rozjeżdża samochodem, a Subnautica jest fajna.