Dziwnie wygląda to moje granie w Fallout 76. Podczas gdy zdecydowana większość graczy cieszy się poziomami 100+, mnie dopiero co udało się wbić 30. Owszem, gdzieś tam po drodze wykonuję jakieś misje i likwiduję przeciwników, ale powiedzmy obie szczerze – moją główna bronią w tej grze jest tryb fotograficzny.
Gdy tylko zaloguje się do Fallout 76 z zamiarem ukończenia jakiejś misji, to zawsze trafiam na jakieś super ciekawe miejsce, które muszę dokładnie zobaczyć: wszerz, wzdłuż, a jak się da to i z góry.
Tak było w przypadku Grafton, do którego się w końcu wybrałam. A, że w tej okolicy nie miałam żadnych odkrytych lokacji, do których można się bezpiecznie przenieść, pozostała mi wycieczka pieszo. I co to była za wycieczka…
Okazuje się bowiem, że miasteczko to leży pośrodku Toksycznej Dolina, która wygląda jakby była miejscem rodem z innej planety. Te kolory… Nie wiem (jeszcze) czym pokryta jest tutaj ziemia i jakie toksyny znajdują się w wodzie, ale wiem jedno: jestem zauroczona tym miejscem!
I o ile w dzień otaczająca nas biel daje dość mocno po oczach, to feeria barw pojawiająca się w momencie zachodu lub wschodu słońca w bezchmurny dzień, naprawdę oczarowuje.
A jeśli wybierzecie się do Grafton, to nie zapomnijcie wpaść na kawę do tutejszego burmistrza, który okazał się bardzo czarującym starszym… komputerem. Muszę zdradzić Wam jednak mały sekret: ma on 100% poparcie tutejszych mieszkańców, więc nie warto z nim zadzierać.
Lubie ten teren przez kwasowe kałuże. Kwas potrzebny do przeróbki rud i produkcji prochu. Zawsze musze mieć zapas moich ulubionych pestek 5mm (jakieś 15k) więc bywam tam często.