Koniec opierdalania (czyt. świętowania). Czas wrócić do grania i pisania. Po dwóch tygodniach przerwy w obu tych czynnościach, nadeszła w końcu ta wielka wiekopomna chwila kiedy miałam nadzieję usiąść przy kompie i pograć.
No cóż, tak jak to staropolskie przysłowie głosi: „Nadzieja matką głupich” i zamiast całodziennego grania, zwiedzałam Wirginię Zachodnią „z doskoku”. Bo może i ja zaplanowałam sobie odpoczywanie po całej tej świątecznej gorączce, ale mój pies miał zgoła inne plany, które obejmowały bardzo częste wychodzenie na dwór wraz z odwiedzinami u jego ulubionej Pani weterynarz.
Gdzieś jednak pomiędzy kolejnymi przymusowymi spacerami, udało mi się w końcu zalogować do uwielbianego przez graczy – Fallout 76. W planach miałam po raz kolejny odwiedzić sekretną i nieźle ukrytą, siedzibę Zakonu Tajemnic. Owszem, odwiedziłam ją przed moją przerwą, ale nie miałam wówczas czasu by zwiedzić ją w całości, a tym bardziej zapoznać się z licznymi historiami związanymi z tym miejscem.
Bawią mnie opinie mówiące o tym, że w grze tej nie ma ciekawej fabuły i żadnych interesujących misji. Po każdym takim komentarzu, tylko upewniam się, że wyrażony on został przez osoby, które kompletnie nie czytają znalezionych listów, dzienników i pamiętników, nie mówiąc już o odsłuchiwaniu holotaśm.
Powojenna Wirginia Zachodnia jest wypełniona ciekawymi i naprawdę wzruszającymi historiami. By je jednak odnaleźć, trzeba po prostu się zatrzymać, przeczytać ze zrozumieniem odkrywane notatki, spojrzeć na otaczające nas środowisko i wówczas wiele rzeczy może nagle nabrać sensu.
Jednak dotarcie wczoraj do pałacyku skrywającego sekrety Zakonu Tajemnic zajęło mi trochę czasu i kilka podejść.
Za pierwszym razem w niedalekiej odległości spadła atomówka, więc nieco zboczyłam z drogi by móc obejrzeć ten cud natury, a wracając odkryłam kino objazdowe zainfekowane przez dźgaczy, uroczo wyglądającą parę czekającą na stopa i złowrogo wyglądającego spalacza, którego mogłam „niechcąco” zaczepić, przez co nastąpiła nieco wymuszona ewakuacja.
Przy kolejnym logowaniu odwiedzili mnie goście. Okazało się bowiem, że nad moim CAMPem latało stado dzikich ładunkobotów. A ja akurat zrobiłam sobie nową snajperkę na 20 poziom, więc nie ma co się dziwić, że postanowiłam ją wypróbować. Skąd mogłam wiedzieć, że te niewinnie wyglądające stworzenia, zmienią się w agresywne machiny atakujące wszystko co się rusza?
No cóż, trochę to mi czasu zabrało, ale nie będą mi tu jakieś ładunkoboty bezkarnie latać po moim niebie!
Trzecie podejście zakończyło się pełnym sukcesem i w końcu dotarłam do willi wypełnionej Tajemnicami. Zwiedziłam niezbadane wcześniej pokoje, posłuchałam holotaśm i poczytałam dzienniki, by dowiedzieć się nieco więcej na temat Zakonu Tajemnic, po czym zostałam dumną probantką. Kolejny krok to znalezienie zapewne martwej mentorki w Lewisburgu.
Szacuję, że zwiedzenie tego miasteczka i jego okolic zajmie mi kolejny tydzień, a to oznacza że jest szansa, iż skończę fabułę Falllout 76 do końca 2019 roku. Oczywiście pod warunkiem, że twórcy nie dodadzą w między czasie nowych wątków.
A w co wy gracie po świętach?
Ja się wziąłem za Dragon’s Dogma Dark Arisen – całkiem przyjemna (trudna) geireczka. No i Conan również był mocno grany,
Był? To już nie grasz w Conana? 🙁
https://kuula.co/post/7Yksj 😉
OMG! Do Conana wracam i będę wracał, ale jakoś nie potrafię długo skupiać się na wyłącznie jednej grze, wolę przeskakiwać, nawet jeżeli wracam wciąż do tych samych tytułów.